Jacht: Oceanis 411
Svinninge – Mariehamn – Degerby – Rodhamn – Furusund – Vasahamnen (Sztokholm) – Vaxholm – Svinninge
22.08 – 29.08.2015
Na Alandach byłem parę lat temu, czas odświeżyć wspomnienia, zwłaszcza, że to bardzo urokliwy i nawigacyjnie wymagający akwen. Nasz rejs odbywa się już w końcu sezonu, od 22 do 29 sierpnia. W marinie Svinninge nieopodal Sztokholmu czeka Oceanis 411, nie najnowszy już, ale w bardzo dobrym stanie jacht. W rejs popłyną Agnieszka i Piotr, Kasia i Andrzej, Darek, Włodek, Marek i Adam.
Niedziela, 23.08
Planujemy wczesny start, niestety o poranku gęsta mgła. Czekamy, aż widoczność się poprawi, nasza niecierpliwość sprawia, że jak tylko trochę lepiej widać odchodzimy. To była zła decyzja … dochodząc do jednej z ostatnich kei widzimy, że w oddali mgła wcale się nie uniosła. Cumujemy i czekamy.
Dopiero koło 8 ruszamy na szlak pilnując kolejnych pław zarówno na mapie papierowej jak i elektronicznej.
Wokół nas cudowne widoki kolorowych domków, zielonego krajobrazu. Po prostu pięknie.
Około 14 wychodzimy w końcu na otwartą wodę. Wiatru jednak jak na lekarstwo. Późnym popołudniem osiągamy Mariehamn – stolicę Alandów. To koniec sezonu i marina jest pusta.
Lądujemy w portowej tawernie na zimne piwo (drogo), potem zwiedzamy ciche miasteczko.
Poniedziałek, 24.08
Z rana niektórzy zwiedzają statek muzeum, kiedyś stacjonowała tu największa flota żaglowców transportowych. Warto zobaczyć.
Przed południem wypływamy do Degerby na wyspie Degero, do południowego skraju wyspy Lemland na silniku kluczymy z atlasem w ręku między kolejnymi wysepkami śledząc pławy i nabieżniki. Nawet na chwilę nie można sobie obie odpuścić. „Atlas Alandów moim przyjacielem jest” – mruczy Skipper w rytm znanej melodii. To stanie się mottem naszego rejsu.
W końcu stawiamy żagle.
Podejście i wejście do Degerby równie ciekawe co niebezpieczne. Kamienie z obu stron toru tuż nad i pod lustrem wody, jak zwykle pilnujemy znaków nawigacyjnych.
Samo miasteczko nieduże i skromne, marina niewielka, ale czysta i zadbana, obowiązkowa sauna.
Dzień żegna nas przepięknym zachodem słońca.
Wtorek, 25.08
Planujemy postój w Eckero, ale po drodze około południa zachodzimy do Rodhamn. Fantastyczne miejsce, kwint esencja Alandów: czerwone skały, niewysokie drzew, cudowny widok na szkiery i knajpka z niesamowitymi zapachami domowych ciast i ciasteczek.
To będzie miejsce naszego kolejnego noclegu.
Środa, 26.08
Prognozy nie są dobre, decydujemy się na przeskok w szwedzkie szkiery w okolicach Sztokholmu. Pogoda … niektórzy powiedzą kiepska, ale dla żeglarzy całkiem fajna. Nareszcie prawdziwa żegluga. Prawie cały dzień halsujemy przy 4/5 B. Początkowo jest szaro, potem znów wychodzi słońce, jest pięknie. Na postój wybieramy Furusund, spokojną marinę już w Szwecji. Miejsca jest dużo, można wybierać do woli. I znowu obowiązkowa sauna.
Czwartek, 27.08
Płyniemy do Sztokholmu, nasz cel to marina przy muzeum statku Vasa. Kolejny słoneczny dzień, przyjemna żegluga. Mijamy Vaxholm z eleganckimi rezydencjami.
Docieramy niemalże do centrum Sztokholmu i cumujemy w Vasahamnen.
Po południu zwiedzamy muzeum okrętu Vasa. To obowiązkowy punkt na mapie Sztokholmu. Vasa to szwedzki okręt wojenny z czasów Potopu, nigdy nie wypłynął w morze gdyż zatonął w trakcie wodowania. Okoliczności spowodowały, że jako jedyny okręt z tamtych czasów zachował się praktycznie w całości. Szwedzi wykonali ogromna pracę, aby go wydobyć z dna w prawie nie naruszonym stanie i zrekonstruować tak abyśmy mogli poznać życie i żeglowanie w ówczesnych czasach.
Po muzeum czas na Sztokholm – to piękne i eleganckie miasto.
Piątek, 28.08
Musimy wracać, od rana baksztagowa żeglugą, słonce nas nie opuszcza.
Około południa cumujemy w Vaxholm na obowiązkowe uzupełnienie paliwa i o dziwo wielkie, tuż przy marinie trafiamy na bogato zaopatrzony supermarket z alkoholem.
Jest dobrze, po tym jak dzień wcześniej w okolicach mariny w Sztokholmie udało się nam jedynie zakupić nędzne 3% piwo o nieszczególnym smaku. Jeszcze tylko godzina motorowania i kończymy rejs.
Kolejny udany bo wszystko dopisało: załoga, akwen, pogoda, jacht.
Warto by wrócić do sztokholmskich szkierów i popływać mieczówką, zapuszczając się tam gdzie jachtem morskim się nie dopłynie. Jeszcze tu wrócę.
Piotr