Cabo de Hornos – żeglarski Everest

Jacht: Selma Expeditions (1977)

Ushuaia (Argentyna) – Puerto Williams (Chile) – Caleta Martial (Isla Herschel) – Isla Hornos – Caleta Martial (Isla Herschel) –  Caleta Margarita – Puerto Williams – Caleta Olla/Punta Micalvi – Seno Pia – Caleta Tres Brazos – Estero Coloane – Fiordo Fouque – Bahia Yendegaia – Puerto Williams – Ushuaia

30.03 – 13.04.2024

Rzeki atramentu opowiadają historię CABO DE HORNOS, CAPE HORN, HORNU, PRZYLĄDKA, a wszystko to wielkimi literami. Milczący świadek tragedii, zwycięstw i złudzeń. Nowoczesne łodzie, mocne takielunek i prognoza pogody pomagają współczesnym żeglarzom okrążyć niesławną skałę we względnym spokoju, zwłaszcza wypływając z Ziemi Ognistej. Nie jest to już tak duże osiągnięcie. Nie zapominajmy jednak, że droga na południe jest długa i trudna: tysiące mil wzburzonych wód, przeciwne i zmienne wiatry, odległe porty z dala od pasatów i ich łatwych tras. Dzień po dniu przygotowujemy się na widok Cabo de Hornos, aż czarna skała staje się czymś w rodzaju znajomej obecności. Przylądek nie jest szczególnie malowniczy, czarny klif jak miliony podobnych. Wszystko jednak tkwi w jej osobliwym położeniu i głębokim znaczeniu, jakie kryje w sobie skalna piramida. Ta jałowa i smagana wiatrem skała jest jednym z najwyższych symboli wyzwania rzuconego nieznanemu, walki człowieka z naturą, poszukiwania samego siebie.

15 lat – tyle trwa moja, żeglarska, morska przygoda. Po kilkudziesięciu rejsach, całkiem niespodziewanie lecę zdobyć żeglarski Everest, opłynąć przylądek Horn. Przyjaciele z Olsztyna, z którymi regularnie pływam na organizowane przeze mnie podróże, od ponad roku planowali ten rejs. Ja decyzję podjąłem 3 tygodnie przed zaokrętowaniem.

Przede wszystkim musiałem w ekspresowym tempie znaleźć połączenie lotnicze z Warszawy do Ushuaia. Najtaniej wyszedł lot Lufthansą: Warszawa – Frankfurt – Buenos Aires, a potem Areolineas Argentinas z Buenos Aires do Ushuaia.

30.03.2024 Sobota

Na lotnisku w Warszawie jestem o 12:15, wszystko zapowiada się gładko i bez nerwowo. Do czasu kiedy nadałem bagaż i poinformowałem, że mam w niej ratunkową kamizelkę pneumatyczną (nigdy tego nie zgłaszałem do tej pory, ale z FAQ Lufthansy wynika, że wystarczy poinformować przy check-in. Poinformowałem, w momencie gdy bagaż już ruszył taśmą i … zrobiła się wielka afera. Przyszedł przedstawiciel Lufthansy, wziął ode mnie oświadczenie, następnie nakazał cofnięcie i rewizję bagażu. Zaczęło się robić nerwowo, po 30 minutach bagaż nie został cofnięty i zrewidowany. Dopiero przed samym wejściem do samolotu, udało się cofnąć bagaż, zrewidować (w pomieszczeniu nadwymiarowego bagażu), a następnie dostarczyć do samolotu. Przedstawiciel Lufthansy dopilnował aby mój bagaż trafił do samolotu, pokazał mi jak jest wkładany do luku bagażowego. Ze spokojną głową lecę do Frankfurtu, gdzie po 1,5 godzinie lądujemy.

Lot do Buenos Aires mam dopiero o 22.00 – 6 godzin czekam na lotnisku we Frankfurcie. Wylatujemy punktualnie.

31.03.2024 Niedziela

Po 13,5 godzinach nocnego lotu, ląduję w Buenos Aires, jest 8 rano. Samolot do Ushuaia mam o 11:45, bez pośpiechu odbieram bagaż, ponownie nadaję i przy kawie, zaczynam pisać tą relację. Ekipa z Olsztyna informuje mnie, że mają problem z samolotem i najprawdopodobniej przylecą po mnie.

Przylatuję do Ushuaia po 15 czasu lokalnego, temperatura 5st i wietrznie. Czerwona Selma stoi przy kei w Club Nautico AFASyN, dokąd jadę taksówką za 4650 Pesos (5USD). Na pokładzie wita mnie przesympatyczny kapitan Piotr Kuźniar. Pozostała załoga dociera około 16.30.

O 18 wybieramy się na degustację wina, a o 21 na wieczorną kolację, po ponad 34 godzinach wchodzę do śpiwora i zasypiam.

01.04.2024 Poniedziałek

Budzę się wcześnie rano, około 6.30 czasu lokalnego. Słońce wstaje około 8:00 na wschodzie, ale idzie na północ, tak to jest na południowej półkuli.

Widoki przepiękne, ośnieżone szczyty na których odbija się blask wstającego słońca.

O 9 cała załoga jedzie zrobić odprawę, po której idziemy na śniadanie w Ushuaia Ramos El Generales Almachen, będąca również lokalnym Muzeum.

Wszyscy mamy się spotkać na jachcie o 12, niektórzy poszli zrobić zakupy napojów, ja na piechotę zmierzam w kierunku jachtu.

O 12:20 wypływamy w kierunku Port Williams, przed nami około 29 mil spokojnej przeprawy na silniku kanałem Beagle’a.

Około 16.30 wpływamy do zatoki w Port Williams, aby zrobić niezbędne odprawy w Chile. Pierwszy raz przeprowadzamy manewr cumowania, stajemy longsidem do jachtu, który jako jeden z trzech jest przycumowany do boi.

Sprawnie przypływamy dinghy do kei Club de Yachtes Micalvi, która okazuje się być zatopionym okrętem. Tu lądują wszyscy śmiałkowie, którzy chcą opłynąć Horn lub popłynąć na Antarktydę.

 

 

Po przejściu odprawy imigracyjnej na Policji, udajemy się do pobliskiego baru, El Rincocito Colombiano. Kapitan Piotr wspomina jego historię. W 2007 roku dotarł do baru, jednego z nielicznych w Port Williams, którego 80-cio letnia właścicielka o imieniu Carmen gościła przybyszów typowo domową chilijską kuchnią. Po kilku latach Carmen zachorowała na raka, a bar został przejęty przez 2 Kolumbijki, które dla rozkręcenia interesu zaczęły prezentować swoje wdzięki w co tygodniowym pokazie striptease’u. W zamkniętej społeczności doszło do konfliktów, bójek i kłótni rodzinnych. Odbyły się tylko 4 seanse striptease’u, pod naciskiem żon stacjonujących w Puerto Williams żołnierzy, Kolumbijki zmuszone zostały do zakończenia prezentacji swoich niewątpliwych wdzięków.

Do dzisiaj bar należy do przedsiębiorczych kolumbijek, o czym mówi nazwa baru: Kolumbijski Zakątek (El Rinconcito Colombiano).

Około 22:30 oddajemy cumy i kierujemy się kanałem Beagla, najpierw na wschód, następnie na południe w kierunku archipelagu Velloston, gdzie znajduje się Isla Hornos.

2.04 Wtorek

Całą noc płyniemy na silniku. Moja wachta zaczyna się o 0:00, najpierw 2 godziny z Pawłem, potem kolejne 2 godziny sam, bo Andrzej zostaje w koi aby się wykurować. Około 2:30, mijając lewą burtą Isla Picton, dostajemy przyjemnego baksztagu. We dwóch z kapitanem Piotrem stawiamy dużego kliwera, odstawiamy silnik i po raz pierwszy na rejsie płyniemy w niezmąconej pracą silnika ciszy, no może nie do końca ciszy bo wiatr „głośno gra na wantach”. Wieje 10-16 węzłów, a my osiągamy prędkość 6-7 węzłów. Nagle wiatr się wzmaga osiąga w porywach do 28-30 węzłów, aby po chwili praktycznie całkowicie „zdechł”. Odpalamy silnik, zrzucamy kliwera. Jest 4:00 schodzę z wachty wsuwam się w śpiwór i zasypiam. W nocy mijamy Isla Lennox i wychodzimy z kanału na otwarte wody Bahia Nassau i bierzemy bezpośredni kurs na Archipelag Vellaston.

O 9:30 Grzegorz budzi mnie na pierwsze wspólne śniadanie na jachcie.

Około 13:00, ruch na pokładzie, widzimy fontanny wody wyrzucane przez wieloryby. Rzadko spotykane tu słońce, pozwala na zrobienie wspaniałej sesji fotograficznej.

Około 14:00 dopływamy do Isla Herschel, gdzie w zatoce Caleta Martial, planujemy przeczekać nadchodzący sztorm, tak aby we środę bezpiecznie opłynąć cel naszej wyprawy – przylądek Horn.

Pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie: najpierw słońce, następnie przepiękna tęcza, aby za chwilę padała śnieżna krupa, przechodząca w grad. W kokpicie za nadbudówką, nie czuć wiatru ale od dziobu wieje 17-20 węzłów.

Siedzimy wszyscy w kokpicie, popijamy jedno z zakupionych win w winiarni w Ushuaia. Opowiadamy różne historie i doświadczenia ze swojego życia. Dochodzimy do wniosku, że nie warto być bogatym – ludzie bogaci w większości są samotni.

Czarek i Grzegorz przygotowują gulasz wołowy (część mięsa niezdatnego do jedzenia zostało odłożone dla kondorów). Helenka z Pawłem podglądają zachowanie wydrzyków na plaży. Wiatr się zmaga około 16 wieje w porywach do 30 węzłów.

Po sytym obiedzie, spuszczamy ponton na brzeg i wraz z Heleną, Radkiem, Ryśkiem, Grzegorzami i Czarkiem około 17:30 płyniemy na zwiedzanie wyspy. Dzika przyroda, niezmącona obecnością człowieka wszystkich nas zaskakuje. Pierwotnie planujemy wejść na widoczny szczyt, aby rzucić okiem na Isla Hornos. Grunt jest bardzo niestabilny, w kaloszach ciężko jest się wspinać, omijamy zapadające się trzęsawiska oraz ukryte w krzakach i zaroślach przepaście. Zachód słońca jest około 19, wygląda na to, że wyprawa na szczyt jest nad wyraz ryzykowna. Instynkt żeglarza podpowiedział nam aby wspiąć na pobliski pagórek z przepięknym widokiem na zatokę z naszą Selmą. Wiatr się zmaga, ukrywamy się za pagórkiem aby chronić się przed wiatrem. Odbywamy spotkanie z lufą. W czasie powrotu na jacht natykamy się na wąwóz z wartką rzeką, musimy zawrócić. Wzdłuż wąwozu docieramy do plaży, na której robimy ostatnią sesję fotograficzną.

Wracamy na jacht.

3.04 Środa

Bezpieczne opłynięcie przylądka Horn wymaga zgrania kilku czynników, a przede wszystkim wyczekanie okna pogodowego, które pozwoli przepłynąć na żaglach z Pacyfiku na Atlantyk i minąć przylądek Horn lewą burtą.

To jest ten dzień, o 6:00, jeszcze po ciemku oddajemy kotwicę, z zatoki Martial obieramy kurs na północ a następnie na zachód. Wiatr się wzmaga, wieje już 35 węzłów, płyniemy na silniku pod wiatr. Zaczyna padać deszcz, który przechodzi w śnieg.

Po około 2 godzinach zmagań z przyrodą i silnym wiatrem wiejącym z kanału Franklina, zmieniamy kurs na południe i w osłonie wyspy Jordan możemy zjeść śniadanie.

Lewą burtą mijamy wyspę Hall, wypogadza się, przestaje padać i wiatr przewiewa chmury. My zaczynamy odczuwać długą pacyficzną falę. Płyniemy półwiatrem na kliwrze.

Już z daleka widzimy charakterystyczny kształt Hornu, około 10:15 obieramy kurs na wschód i przygotowujemy się do minięcia Hornu.

11:15 czasu lokalnego (15:15 UTC, 15:15 czasu polskiego) – ta data i czas na zawsze zostaną w naszej pamięci – MIJAMY NA ŻAGLACH PRZYLĄDEK HORN.  Nie obędzie się bez sesji fotograficznej upamiętniającej każdemu z nas tą nie zapomnianą chwilę.

Około 12 dopływamy do zatoki na wyspie Horn, robimy desant na ląd. Nie mamy za dużo czasu, bo prognozy przewidują zmianę kierunku wiatru co będzie powodować wybudowanie się fali w zatoce i problemy ze znalezieniem schronienia.

Obowiązkowa sesja fotograficzna na pomniku Albatrosa, oraz odwiedziny u latarnika.

Latarnik jest oficerem armii chilijskiej i wraz z rodziną przyjeżdża na 2 letnią misję na wyspie Horn z całą rodziną. Sympatyczny Laurte wita na ze swoją 14-to letnią córką, 7-mio letni syn i żona są w budynkach mieszkalnych.

Oficer Lautre na wyspie jest od 17 miesięcy. W między czasie przygotował napis Cabo de Horno oraz odremontował kapliczkę.

Mamy chwilę na zakup pamiątek, pamiątkowe stemple w paszportach i wpis w księdze gości.

Mamy chwilę na zakup pamiątek, pamiątkowe stemple w paszportach i wpis w księdze gości.

Pospiesznie wracamy na jacht, aby szybko popłynąć ponownie do Caleta Martial na wyspie Herschel i schować się przed nadchodzącym sztormem.

4.04 Czwartek

Znowu czekamy na okno pogodowe, o północy oddajemy kotwicę płyniemy w kierunku Puerto Williams.

Po przepłynięciu 57 mil, około 9:00 cumujemy w Caleta Margarita, niedaleko Puerto Williams, gdzie dopływamy o 19:30 w celu przeprowadzenia kolejnej odprawa i uzyskania zezwolenia na wpłynięcie we fiordy chilijskie (ogromna biurokracja w Chile).

Dopada mnie choroba, zasypiam jeszcze przed kolacją i śpię jak zabity do samego rana.

Wszyscy po kolei chorują, najbardziej Radek co-kapitan, który ostatnio pływał po Antarktyce. Od kapitana dowiedzieliśmy się że po dłuższym pobycie na Antarktyce system immunologiczny człowieka osłabia się, ze względu na małą ilość bakterii i wirusów. Po powrocie do cywilizacji takie osoby narażone sa na infekcje, które przebiegają znacznie gorzej i trwają dłużej i gorzej niż normalnie.

Kolejne nocne pływanie.

5.04 Piątek

9:40 Caleta Olla/Punta Micalvi – po przepłynięciu 60 mil, cumujemy 2 linami do brzegu i rzucamy kotwicę.

Większość wybiera się na ląd, eksplorować niezbadane tereny. Ja, niestety złożony przez chorobę, zanurzam się w śpiworze i pozostaję we śnie aż do rana.

6.04 Sobota

Wstaję na śniadanie, po którym znowu wciskam się w śpiwór.

Z pokładu słyszę odgłosy zachwyconej załogi. Wstaję, czuję się już znacznie lepiej. Płyniemy Kanałem Beagle’a Glaciers Aveniue (Aleją Lodowców), prawą burtą mijamy kolejne lodowce.

Wpływamy do Seno Pia, jednego z najładniejszych fiordów (przynajmniej według locji Pattagonia i Tierra del Fuego).

Rozpoczynamy przygotowania do manewru cumowania. Radek z Czarkiem na pontonie lądują na wysepce i na lądzie przygotowując miejsce cumowania. Nagle 2 delfiny podpływają do Selmy, opływają nas i następnie płyną w kierunku pontonu. Wygląda jakby chciały przeszkodzić w cumowaniu, ale on się tylko bawią.

Przygotowanie wraz z cumowaniem zabrało ponad godzinę. Dziobem przyczepieni jesteśmy cumą do malutkiej wysepki, a z rufy oddaliśmy 2 cumy na ląd. Obok nas pływa kawał lodu, Czarek z Radkiem przywieźli na Selmę trochę lodu do rumu. W czasie wieczornej pogawędki, Piotr opowiada nam przygodę cumowania w teoretycznie bezpiecznej zatoce, przy silnym wietrze. Bezpieczna z teorii zatoka stała się więzieniem dla Selmy, gdyż wejście do niej zostało zablokowane ogromnymi górami lodowymi. Cierpliwość załogi, 1,5 km liny i kilka kabestanów pozwoliło na odciągnięcie góry lodowej i zrobienie wyjścia dla Selmy.

Wieczór się kończy, zapada noc załoga udaje się na spoczynek po bogatym w wrażenia dniu.

7.04 Niedziela

W nocy rozwiewa się, porywy wiatru targają Selmą na cumach, ogromne kawały lodu pływają po fiordzie.

Z rana oddajemy cumy, i płyniemy w kierunku Kanału Beagla. Kapitan Piotr sprawnie omija ogromne kawałki lodu (nad wodą jest tylko 10% całej wielkości takiego lodu)

8.04 Poniedziałek

Caleta Tres Brasos

Wieczorem jesienny krajobraz.

Zima przyszła w nocy. Rano lepiliśmy bałwana.

9.04 Wtorek

Porywiste szkwały, które od około 4 rato szargały Selmą oraz kilkukrotnie uruchomiony alarm kotwiczny spowodowały, że po względnie spokojnej nocy na kotwicy, około 8:45 pospiesznie ją podnosimy i odpływamy w kierunku najdłuższego fiordu Fouque.

Wycieczka pod sam lodowiec, we fiordzie Fouque.

10.04 Środa

Około 9:30 oddajemy kotwicę i bierzemy kurs na Caleta Ferrari, gdzie znajduje się Park Narodowy Yendegaia. Początkowo na silniku, potem stawiamy dużego kliwra. Są momenty kiedy osiągajmy 9-10 węzłów.

Około 16:30 rzucamy kotwicę. Na lądzie da się do strzec kilka starych budynków.

Wszyscy zbieramy się na wycieczkę po terenach Parku Narodowego. Wspaniałe światło zachodzącego słońca, super pogoda. Zwiedzamy rozpadające się zabudowania gospodarcze, spotykamy kilka dzikich koni. Leniwe popołudnie, wspaniała pogoda na zbliżający się koniec rejsu.

11.04 Czwartek

O 7:00 oddajemy kotwicę i udajemy się w kierunku Puerto Williams kanałem Beagla. Początkowo na silniku, następnie stawiamy dużego kliwra. Baksztagowy wiatr leniwie pcha nas w kierunku naszego celu. Płyniemy 6-7 węzłów, przy niewielkim przechyle.

15.30 dopływamy do Puerto Williams. Musimy zrobić odprawę wyjścia do Argentyny. Kapitan Piotr zbiera się z dokumentami jachtu na ląd. My pójdziemy na jego znak.

Wszyscy ubieramy się w koszulki i polary rejsowe, po raz ostatni na tym rejsie schodzimy na zatopiony wrak, stanowiący keję. Kultowe miejsce, gdzie się zaczyna i kończy każda wyprawa wokół Hornu oraz na Antarktydę. Jeszcze ostatnia sesja fotograficzna załogi.

Na pamiątkę zostawiam naszą koszulkę, może ktoś ze znajomych zobaczy ją, albo jakiś nieznajomy odwidzi tą stronę internetową.

Na lokalnym posterunku robimy odprawę wyjściową. Jeszcze jakieś drobne zakupy prezentów.

Pierwszy dom w Puerto Williams z 1953 roku.

Wracamy na Selmę i czekamy na okienko pogodowe, abyśmy w miarę szybko dotarli do Ushuaia.

12.04 Piątek

Około 1.00 wygląda na to, że wiatr już lżeje i możemy oddać cumy. Ja od 4:00 mam wachtę, więc odpoczywam przed ostatnim na tym rejsie nocnym pływaniem.

Wstaję o 3:30, ogarniam się i wychodzę na wachtę. Jest różnie, od wiatru 6 węzłów do 32 węzłów, Prędkość przeciwnie od 1,5 do 5 węzłów.

Do Ushuaia dopływamy około 8:00, cumujemy (za drugim podejściem). I to już koniec przygody na Selmie.

Większość z nas z utęsknieniem czeka na prysznic w Klubie Afasyn. Wszyscy napawają się nielimitowaną gorącą wodą.

Jeszcze idziemy na miasto zrobić odprawę wejścia w Argentynie. Przechadzka po Ushuaia w poszukiwaniu prezentów.

Wieczorem odwiedzamy restaurację El Viejo Marino, której właściciel ma własny kuter połowu krabów. Restauracja nie przyjmuje rezerwacji, w sezonie czas oczekiwania na stolik to 2-3 godziny. My już jesteśmy praktycznie po sezonie letnim, ale i tak chwilę musimy poczekać na stolik dla 11 osób. Wszyscy zajadamy się potrawką z krabów.

Wracamy do portu, wieczorne posiedzenie przy butelce (nie jednej) alkoholu. Ja zaczynam się pakować, bo następnego dnia rano mam samolot.

13.04 Sobota

Opłynięcie przylądka Horn, to cel sam w sobie, marzenie żeglarzy. Natomiast zwiedzenie fiordów Ziemi Ognistej, to wisienka na torcie. Obcowanie z surową, nie zmąconą aktywnością człowieka przyrodą. Niesamowite lodowce, które są na wyciągnięcie ręki. Zwierzęta (tych niestety nie doświadczyliśmy zbyt wielu). Ptasia grypa przetrzebiła zwierzęta w tym regionie. Niemniej jednak, delfiny, foki i wieloryby dały się zauważyć.

To już ewidentnie koniec, żegnam się z kapitanem Piotrem Kuźniarem, zastępcą kapitana Radkiem i z nie śpiącą częścią załogi. Grzegorz odprowadza mnie, o 6:15 przyjeżdża po mnie taksówka, która zawozi mnie na lotnisko.

Z okna samolotu ostatni rzut oka na zatokę i Tierra Del Fuego. Czy wrócę tu jeszcze, tego nie wiem. Kusi wypad na Antarktydę, ale koszty są ogromne takiej wyprawy.

Zobaczymy co los przyniesie.